Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/401

Ta strona została uwierzytelniona.

Mimo nalegań sługi nie powiedział mu już nic więcej. Poszedł z nim tylko zaraz do izby, gdzie rzeczy złożone były, wybrał odzież najprostszą, konia kazał zostawić jednego i to nie najpokaźniejszego, siodło podróżne, rząd rzemienny prosty, szablę w czarnych pochwach... sakwy małe... a nalegał tak na odjazd Gabryka, iż mu nie dał spokoju, aż go z podwórza odjeżdżającym zobaczył... przeżegnał go krzyżem świętym i do izby powrócił...
Tu chodząc a bijąc się od ściany do ściany, bo była niewielka, czekać się zdawał na towarzyszów. Ale i wieczór, i noc nadeszła, a Rożańskiego z Kryszkowskim nie było. Lwów, pełny szlachty, posłów, urzędników, wojskowych, kipiał i wyrwać się było trudno znajomym a braciom bezliku. Przyszli już późno, obaj pod hełmem, weseli, śpiewając, pod ręce się trzymając, a zobaczywszy Pełkę, który izbę mierzył chmurny, padli nań ze staremi drwinami.
— Cóżeś to waszmość u pani pisarzowej dworował, że go nigdzie widać nie było? — wołał Rożański.
I śmieli się — on milczał.
— Com robił, to już moja rzecz — odezwał się. — A no! wam, dobrzy przyjaciele, nie zostaje pono nic, jak tylko spać się położyć, aby jutro rzeźwymi wstać...
To mówiąc, wziął Rożańskiego oburącz, objął i począł w twarz całować, jakby go żegnał... aż Wacek się zdumiał... Lecz że podochocony był, oddał mu uścisk z nawiązką i na tem się skończyło... Toż samo z Kryszkowskim uczyniwszy, wyszedł.
Gdy sami zostali, dopiero Rożański zadumany rzekł:
— Coś mnie ten Pełka nie cieszy! już to bieda, kiedy człowiek się zanurzy dla baby... rozum pewnie postrada...
Kryszkowski, który miał zawsze „ad rem“ coś do opowiadania, począł zaraz historję o nie-