Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/402

Ta strona została uwierzytelniona.

jakim Zakrzewskim, który rozmiłowawszy się w pannie Rolance, majętności dla niej wszystkie i rozum wkońcu postradał. Lecz nim opowiadanie dokończył, już Rożański chrapał, co słysząc i Kryszkowski, przeżegnawszy się, spać położył.
Po traktamentach tych nie dziw, iż nazajutrz wstali obaj późno, a Rożański, ledwie się ocknąwszy, dla niesmaku w ustach o kwaśne ogórki wołać zaczął...
Wbiegło pacholę jego, chłopak bardzo rozgarniony, a może i na swój wiek do zbytku... z uśmiechem na ustach. Wiedział on, że się bez ogórków z rana nie obejdzie, i niósł je już, a razem i wódkę na tacy, Kryszkowski właśnie oczy przecierał.
— To szatan, nie chłopiec, — zawołał, przeżegnawszy się — wszak ci to już wiedział, czego nam najbardziej potrzeba.
Pełka spał w izbie obok, poczęli tedy obaj chórem wołać:
— Bywaj na ogórki! bywaj!
A tu chłopak głową trzęsie i śmiać się począł.
— Gdzie jest pan Pełka? — rzekł wreszcie.
— A no? czy wyszedł już?
— Jeszcze wczoraj z wieczora wyjechał.
— Co ci w głowie? — krzyknął Rożański przestraszony, w koszuli wyskoczywszy i drzwi otwierając do drugiej izby, w której już nic nie było oprócz tapczana, stołu i stołka...
— Cóż się stało? — wołał Kryszkowski... — Pełki niema?
— Niema!...
Gdzie się podział? Wołania tedy, pytania, gwar, lament... Chłopiec nie mógł do słowa przyjść, aż w ostatku dali mu się wygadać.
— Jeszcze wczoraj się wybrali, — rzekł — najprzód dwór i Gabryka, i konie wyprawiwszy. Gdy panowie wrócili do domu, jeden tylko koń stał okulbaczony... reszty już nie było...