Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/403

Ta strona została uwierzytelniona.

— A czemużeś nie gadał? — zakrzyknął Rożański.
Chłopak się, spuszczając oczy, uśmiechnął, nie chciał przypominać snadź, że wczoraj do kogo gadać nie było.
Sądny dzień stał się z powodu tej jakiejś ucieczki Pełki, dobadywania, domysły, narzekania, co się z nim stało. Zwalono, oczywiście, wszystko na panią pisarzową, że nieboraka o fiksację jakąś przyprawić musiała... Tego jej Rożański darować nie mógł.
Kryszkowski, odziawszy się, pobiegł na dwór do hetmana, gdzie się tyle tylko dowiedział, że wczoraj Pełka się z nim pożegnał... Najwięcej dawało do myślenia to, iż nie mówiąc nikomu o celu podróży, znienacka i jakby go co nagle kolnęło, wyrwał się w świat.
Struło to tak Rożańskiemu pobyt we Lwowie, iż chociaż tu miał przyjaciół wielu i zabawić się mógł dobrze, począł się też wybierać. A że to był człowiek serdeczny, zamiast do domu, pojechał wprost do Gołczwi. Chciał bowiem koniecznie Pełkę wyrwać z tych amorów niezdrowych, jak je nazywał, a choćby gwałtem ożenić, bo to być miało według niego już jedyne i ostatnie lekarstwo.
— Jeżeli to nie pomoże, — mówił — chyba nic.
Nie dojechawszy jednak do Gołczwi, dowiedział się już po drodze Rożański, iż tam Pełki wcale nie było, że ludzi, konie i rzeczy odesławszy, sam zniknął, jak w wodę wpadł.
Zamiast więc do Gołczwi nadaremnie jechać, zwrócił do Laskowskich, aby tam języka dostać, bo słyszał, że listy były. Szwagier go przyjął sercem całem i ugościł — ale od niego i od siostry niewiele się też było można dowiedzieć. Oboje oni utyskiwali wielce na tę nieszczęśliwą pasję, która Pełce życie zatruła i zwichnęła. Siostra szczególniej, we łzach się rozpływając, mówiła o tem. Pokazali też listy