Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/407

Ta strona została uwierzytelniona.
CZĘŚĆ IV.

Płynęły tak lata. Król Jan obrany został, rycerstwo prawie z konia nie zsiadało dla Turka. Szczęściło się orężowi i Rzeczpospolita trochę odetchnąć mogła, bo ją było komu piersią zasłonić.
Nierychło przyszło do koronacji — czekał na nią król, czekała więcej może królowa, przeciw której koronowaniu odzywały się różne głosy, a byli i tacy, co dopuścić nie chcieli — czekały zwłoki dwóch królów, bo się i Janowi Kazimierzowi na wygnaniu zmarło, a ciało jego i Michała leżało bez pogrzebu. Sobieski chciał zarobić na tę koronę, którą miał włożyć na skronie. Nieustannie stało wojsko na granicach, a ten, który już elektem był i panem się zwał, w nędznych chatach nawspół z żołnierzem zimy spędzał lub razem z nim, jak prosty szlachcic, zapominając, że wodzem był, upędzał się za niewiernymi.
I nie było też innego środka utrzymania zmęczonej szlachty na koniach i w ciągłej wojnie, tylko z nią razem zażywając tego samego niewczasu, głodu i chłodu, dając przykład na sobie jak się kraju bronić powinno. Zarobił też Sobieski na tak wielką miłość u rycerstwa, iż z nim i za nim szło, nie licząc nieprzyjaciela, nie pytając czy w dziesięćkroć liczniejszym był, bo wiedziało, iż go znał, a zawsze wiedział jak sobie począć.
A była w tradycji tego rodu walka z pogany, i Jan jeszcze zamłodu do Stambułu i do krajów tureckich z Markiem jeździł, aby się ludzi tych uczył, a nauczył się ich języka i obyczaju, i na-