Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/412

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie dokończyła, gdy gwardjan, ukłoniwszy się zlekka, odszedł... i po kilku minutach powrócił.
— W tej chwili — rzekł — niepodobieństwem jest, aby przyszedł, bo go wysłano na miasto... niepodobieństwo... bardzo żałuję...
O. gwardjan był mocno zmieszany, pisarzowa gniewna, z oczu jej to było można wyczytać.
— Ks. gwardjanie, — odezwała się — gdyby od poważnej osoby duchownej obrazić co mogło, czułabym się taką odprawą dotknięta mocno.
— A więc otwarcie acani dobrodziejce powiedzieć muszę, — odezwał się gwardjan — iż osoba żądana sama sobie nie życzy tego...
To mówiąc, zlekka ruszył ramionami.
— Raczże mu powiedzieć, mój ojcze, — przerwała pisarzowa — iż ta, która się z nim widzieć życzy... ma obowiązek koniecznie mówić z nim, i od tego nie odstąpi...
Zkolei o. gwardjan był prawie oburzony taką natrętnością, zawahał się, czy ma iść z tem poselstwem, spojrzał na panią pisarzową... która, nienawykła do tego, aby się jej sprzeciwiano, poruszała się na ławce niespokojna.
— Przecież szatanem-kusicielem nie jestem! — zawołała — a to pięknie! żeby też nie chciał wynijść do mnie! to nie może być...
Tych słów domawiała, gdy przez drzwi, któremi gwardjan chciał wyjść, wsunął się nagle wzruszony i jakby panem siebie nie będąc, Pełka...
Okrutnie zmieniony, wychudły, blady, zachował dawną piękność rysów twarzy szlachetnych, lecz pobyt w klasztorze, walka wewnętrzna, którą odbywał — cierpienia ducha uczyniły go innym człowiekiem. Coś pozostało z rycerza pod habitem, ale znikła owa buta szlachecka; szedł, jakby zgnieciony suknią, którą dźwigał.. nawpół obłąkany, z załamanemi rękami... kilka kroków posunął się naprzód i stanął.