Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/413

Ta strona została uwierzytelniona.

Jadwiga wstała i pobiegła ku niemu, jakby się lękała, ażeby jej nie uciekł. Stojący obok gwardjan, który był świadkiem rozmowy, znikł jej z oczu.
— Co się wam stało? — zawołała — co to jest? waćpan oszalałeś chyba! wam, wam do klasztoru iść? cóż to? czyście kogo zabili?
— Nie, pani pisarzowo, — odparł, spuszczając oczy Pełka — nie zabiłem nikogo od tego czasu, jakem drugiego jej męża zgładził ze świata... ale we mnie zabiłaś waćpani wiarę we wszystkie ludzkie sentymenta... i wszelką nadzieję... Nie było co na świecie robić...
Westchnął.
— Chciałem spróbować, czy tu nie znajdę spokoju!
— Aleć waćpan mnie przysiągł, a ja się domagam, abyś był rycerzem moim do zgonu i nie zwalniam go z przysięgi. Dałeś mi waszmość słowo! — poczęła pisarzowa.
Pełka zdziwiony na nią patrzał.
— Ja waćpana potrzebuję, a waszmość jesteś nie swój, ale mój! — dodała, nogą uderzając o posadzkę.
Gwardjanowi wydawało się to tak jakoś niezrozumiałem i nieprzyzwoitem, iż postąpił naprzód parę kroków...
— Za pozwoleniem, — odezwał się — wstępując do nowicjatu, zaręczyłeś nam, że jesteś wolny, żeś nie ślubował...
Pełka był zmieszany mocno.
— Ojcze gwardjanie, — rzekł cicho — pozwólcie mi dokończyć rozmowy z panią pisarzową... wytłumaczę się z tego...
Piękna Jadwiga mówić już nawet nie chciała, taki ją gniew ogarniał.
— Co się waszmości stało? — wołała. — Do klasztoru! wam! a to skończenie świata! Piękny z was mnich będzie... Samże się rozmyśl... to jeszcze szczęście, żem ja przypadkiem go zobaczyła, ażeby wyrwać stąd... Ani klasztor dla