was, ani wy dla niego! Zrzućcie mi zaraz ten habit...
Pełka milczał; ile razy chciał się odezwać, coś mu się zdawało krępować usta i spojrzenie na gwardjana onieśmielało. Gwardjan spoglądał chmurno i poruszał się niespokojny...
— To coś niewidzianego, taka scena w klasztorze bracie Serafinie... Jeśli wam zbawienie wasze miłe — idźcie stąd... nie słuchajcie... Mieliście dobre natchnienie nie wychodzić, trzeba go było słuchać...
I zwrócił się ku pisarzowej.
— Co pani czynisz? — zawołał wzruszony — na sumieniu mieć go będziesz! A czyż to się godzi?
— Miałabym go na sumieniu, gdyby tu został! to właśnie! — przerwała pisarzowa. — Dlategom tu przyszła. To nie jest powołanie klasztorne, ale fantazja i bałamuctwo... Coś mu się przyśniło... a gdyby na wojnę zatrąbiono, nie wytrzymałby w murach...
Słuchaj mnie, Pełka, — dodała — ja waćpanu dobrze życzę, waszmość jesteś na świecie potrzebny królowi jmości, dzieciom siostry, w ostatku mnie, która w nikim obrony nie mam... Ja gonię i szukam was... ja jestem prześladowana... ten człowiek...
Pełka podniósł głowę nagle i oczy mu się zaiskrzyły, począł drżeć... Gwardjan, dostrzegłszy to, wziął go za rękę, a pisarzowa położyła swoją na habicie, jakby zamierzała nie puszczać.
— Miły Pełko mój, — dodawała po chwili — ja nie mam nikogo oprócz was, ja nawet rachowałam...
— Ale cóż ja mogę? — zapytał Medard.
— Co? obronić mnie od napaści! Mnie chcą porwać i osadzić w klasztorze... zamknąć... ja umrę... ja z nim żyć nie będę!
Gwardjan był oburzony tak, iż się uniósł.
— A! dosyć tego! — krzyknął — to miejsce poświęcone... to klasztor... tuż ściana kościelna...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/414
Ta strona została uwierzytelniona.