córką bogatego Ormianina zaswatawszy się, siedział, czekając wesela... Do tego więc, dopytując przechodzących ludzi wojskowych, śpieszył Pełka, lecz w parę dopiero godzin wyszukać go potrafił. Jakiemś szczęściem znalazł go w domu... Na widok Pełki, o którego losie Kryszkowski wcale nie wiedział, choć Pełka o nim wypadkiem posłyszał — stary wojak, mający być teraz młodym mężem, stanął osłupiały.
— A cóż to jest? — zawołał — Pełka? ty? Pełka? w habicie? Sądny dzień! co ci! oszalałeś!
Medard ścisnął go za rękę.
— Nic, — rzekł — miałem trochę rozumu właśnie, ale mi to odebrano — i przybywam do was habit zrzucić. Taka dola. Darmo się przeznaczeniu opierać...
— Ale jakżeś ty go wdział? — pytał Kryszkowski, wpadając na tęż myśl co pisarzowa — zabiłeś kogo? czy co? pokutę chciałeś odbywać?
— Słuchaj, — przerwał Pełka — jakeś mi druh, nie pytaj, nie gadaj, nie dziwuj się, a pomóż... Odzieży mi dasz, póki swej mieć nie będę...
— A cóż ze łbem ogolonym zrobisz? — rzekł Kryszkowski. — Będziesz musiał rekolekcje odbywać, aż ci włosy odrosną...
Pełka napisał natychmiast do Jadwigi i chłopca z listem wyprawił.
W godzinę może powrócił z kartką pani pisarzowej, na której stało:
„Tegom się spodziewała po waścinym rozumie i sercu. Kilka dni zabawimy tutaj z jejmością panią matką — poczem do Krakowa na koronację jedziemy, gdzie żebyś waszmość był, choćby bez wąsów, mocno nakazuję — a bądź mi wdzięczen, iż od obrazy Pana Boga wyratowałam go, boś na mnicha stworzonym nie był jako żywo.“
A w przypisku dodała:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/417
Ta strona została uwierzytelniona.