Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/426

Ta strona została uwierzytelniona.

cisnął go sobą i patrzał groźnie... W innych stronach kościoła zapobieżono również odezwaniu się niechętnych. Gdzie niegdzie nieśmiałe syczenie ozwało się i umilkło natychmiast stłumione.
Obrzęd koronacyjny się kończył. Zamierzony objaw przeciw Marji Kazimierze spełzł na niczem. Pac stał milczący, namyślając się i czując, że spór z Pełką nie może się skończyć bez spotkania...
Właśnie sklepienia rozlegały się rozpoczętem „Te Deum“, gdy pisarz zwrócił się do obojętnie już i nieco dalej stojącego Pełki...
— Czekam przyjaciół waćpana... — rzekł — aby się umówić o czas i miejsce...
— Nie potrzebujemy ich — odparł Pełka. — Jutro rano w lesie bielańskim na was czekam...
Poczem odwrócił się i nie zważał już na Paca, który do swoich przeszedłszy, stał pomieszany przez ciąg dalszy obrzędu.
Z kościoła wprost Pełka pojechał do pani pisarzowej. Matka, która go niecierpiała, nie mogła teraz sprzeciwić się już córce i wymóc na niej, aby go nie przyjmowała; okazywała mu tylko niechęć swoją w ten sposób, iż nigdy się nie pokazywała, gdy przybywał, a córkę starała się jak najgorzej dlań usposobić.
I teraz cofnęła się do swojego pokoju, a Jadwigę zostawiła samą.
Pełka chmurny i znękany wsunął się na próg i stanął, patrząc na piękną panią, która w stroju, jaki miała w kościele, okryta klejnotami, wyświeżona, z pogodnem czołem — przeglądała się właśnie w zwierciadle, lubując sobą.
Ujrzawszy Pełkę, uśmiechnęła mu się, nie zmieniając postawy i poprawiając trochę poplątanych włosów...
— Jak mnie znajdujesz? — szepnęła, nie witając się — mów, otwarcie...
— Jak zawsze, cudnie piękną, zachwycającą, czarodziejską, — rzekł Pełka, wzdychając — ale od was należy, jak od prawdziwej czarowni-