Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/431

Ta strona została uwierzytelniona.

tureckie sadzone, to prawda, lecz nie tak misternie wyrobione do celnego strzału.
Rozstąpili się tedy najprzód na dobrą stację i na dany znak poczęli jechać przeciwko sobie. Po Pacu, gdy się do pistoletu wziął, zaraz poznać było można, iż choć strój nosił ladajaki i pludry ze wstążkami, ale z bronią się znał bardzo dobrze...
Strzelać było wolno każdemu wedle upodobania. Trzymając się na celu, jechali tak długo, z oka się wzajemnie nie spuszczając... Pełka pierwszy wypalił i pióra z kapelusza pana Paca posypały się, a tuż i ów strzelił...
Oba chcieli zaraz za drugie chwycić pistolety, gdy Pełka pochylił się, wtył chybnął, i z konia padać począł. Dopiero zobaczyli przyjaciele, że ranny był, i zaczęli krzyczeć: — Stój! stój!
Ano Pac mierzył, nie bacząc, i drugi raz do już słaniającego się wypalił, a jeszcze mu bezbronnemu płaszcz przebił kulą.
Byłby może z zajadłości wielkiej znęcał się bardziej jeszcze, bo się do mieczyka rwał, gdy Wielikaniec krzyknął, że mu w łeb wypali, jeśli się ruszy.
Wszczęła się kłótnia straszna, gdyż w pomoc Pacowi przypadli Ogiński i Kołłupajło; z Wielikańcem jednak żartować nie było można, bo i krzyczał za dwóch i czterech się nie zląkł. Jedni dowodzili, że obalonego nieprzyjaciela godziło się choćby dobić, drudzy, rycerskiem prawem, krew sądzili dostateczną na zmycie urazy...
Pełka tymczasem, z konia się zsunąwszy na ziemię, leżał na łokciu sparty. Strzelony był w biodro i kulę miał w sobie, a cierpiał okrutnie. Nie pisnąwszy jednak, wkońcu omdlał i na śniegu się położył. Była wpogotowiu kolebka z Gabrykiem... która na uboczu stała.
Wielikaniec spędził wkońcu Paca, wyżarłszy się z nim i jego kompanami... i pozostali sami. Rożański rozpaczał i ręce łamał, bo krew uchodziła okrutnie, a nie wiedzieli, co czynić było