Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/457

Ta strona została uwierzytelniona.

Elżusia słuchała niestrwożona...
— A gdyby — zawołała — dziś ci przynieśli wiadomość, że owdowiała i że po was śle, a chce, abyście przybywali...
Pełki oczy zaiskrzyły się chwilowo... zadrżał.
— Nie, — zawołał — dopókim przy was i z wami, nie lękam się tej kobiety... Wy mnie od niej uratujecie...
— Dałby to Bóg! — westchnęła Elżusia.
Elżusia znikła na chwilę, a gdy wróciła, poszedł Pełka, domagając się od niej, aby pozwoliła ślub przyśpieszyć. I na to nastąpiła zgoda, więc z Rożańskim razem na wojskiego nalegać poczęli, by nie zwlekał. Wedle obyczaju chciał stary i przygotować się do wesela, i wyprawę, choć dawno już ją zgromadził, jeszcze dopełnić... i krewnych pospraszać — pokonano go jednak prośbami, a że panna się nie sprzeciwiała, posłano po indult do Krakowa, nie zwłócząc.
Całą powrotną drogę Pełka milczał, lecz z twarzy i słów, które mu wyrywali towarzysze, znać było, iż o szczęściu przyszłem marzył. Zdał się innym człowiekiem...
— Rożański, miły bracie, — zawołał, zbliżając się do dworu — nie było druha jak ty i nie będzie. Tyś mnie rozumu nauczył i szczęście dał... niech Bóg ci to za mnie odda, bo ja całem życiem nie zawdzięczę...
— Miodem mnie smarujesz, Medardzie... a no, nie uczyń ze mnie sobie wroga... bo, gdybyś, uchowaj Boże, oszalał znowu, a ta cię szatanica obałamuciła, a krzywda się stała Elżusi... którą jak siostrę kocham — tak mi Boże dopomóż, nie miałbyś straszniejszego nieprzyjaciela i prześladowcy nade mnie.
Rożański dojeżdżał do dworu z trwogą, lękając się, czy krzyku zakneblowanego dworzanina nie posłyszy — cicho jednak było zupełnie. Paweł stary w ganku stał i po łysinie się gładził, czegoś zafrasowany... Z oczu mu patrzało, iż by-