Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/481

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli się nie mylę, rotmistrza Pełki z Kmicicówną.
— Ależ się ono jeszcze odbyć nie mogło! — niecierpliwie zawołała kobieta.
— Jakto nie mogło, gdy się odbyło? — potwierdził Zboiński — niemal świadkiem byłem; a że oboje państwo młode na moje oczy widziałem, na to pani poprzysiąc mogę.
Spojrzał na panią pisarzową, na której twarzy nie dostrzegł najmniejszej zmiany, bo zwróciła się trochę ku oknu, aby wzruszenie ukryć, a gdy znowu wzrok rzuciła na niego, była całkiem spokojna.
W istocie podejrzenie się jej wzmogło, a instynkt jej jakiś szeptał, że Zboiński kłamał; przypuszczała już, iż wysłany być musiał, ażeby ją powstrzymać.
Lecz któżby o jej przybywaniu miał oznajmić? tego pojąć nie mogła.
Zakręciwszy się po izdebce, skłoniła się szlachcicowi, żegnając, a Zboiński, który się dłuższego badania spodziewał, wyszedł nieco zawiedziony.
W chwilę potem jejmość Żabę wezwać kazała... i stał posłuszny w progu.
— Ropucho! — zawołała pocichu — ma ten szlachcic z sobą ludzi?
— Jest ich z pięciu...
— Spój mi zaraz którego z nich i dobądź z niego prawdy... Ten człowiek kłamie... Dowiedz się, skąd jadą? dokąd? o powietrzu tem! Rozumiesz? prędko... Konie mieć w pogotowiu...
Żaba był dosyć zręczny, lecz to mu nie poszło łatwo, człowieka oderwać z pod oczu Zboińskiego nie miał środka...
Chodził wkoło i nierychło sobie dobrał jednego z nosem czerwieńszym, do którego poszedł w ciche konkury. Zwolna go odciągnął nieznacznie do izby szynkowej, a tu już nie szczędząc nic, kazał miodu dać, szepnąwszy Żydowi, aby co najmocniejszego ma, stawił..