Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/488

Ta strona została uwierzytelniona.

Przyniesiono drugi gąsiorek wina... zaczynało się robić gorąco, a wino to dziwnie chłodziło. Zboiński pił, bo się wcale nie obawiał, żeby to mu mogło zaszkodzić. Baraszkowali bardzo wesoło... Trwało to niemal do wieczora... Wieczorem pożegnała go pisarzowa skinieniem głowy, i gdy już wychodził, odwołała...
— Zmiłujże się, poślij z moim człowiekiem którego ze swoich ludzi do miasteczka; trzeba coś do jedzenia przywieźć, bo się zagłodzimy, a tegobyś i waszmość nie chciał.
— Kogoż pani pisarzowa komenderuje?
— Żaba pojedzie...
— To niech jedzie i sam — dodał Zboiński... ja mu nie przeczę... mnie to nic nie obchodzi, dam rozkaz, aby go puszczono... Ale dziś późno, możeby jutro rano?
— Jutro będzie poniewczasie, bo u mnie zapasu niema, ludzie głodni... trzeba go wyprawić, jak tylko będzie gotów...
Zboiński już ani słowa nie rzekł i do izby karczemnej wszedł, gdzie dla spoczynku siana sobie nasłać kazał... Nie myślał się jednak wcale kłaść, ani rozbierać, tylko nieco kości rozprostować...
Ledwie nieco spoczął, gdy Żaba, odziany jak do drogi, wszedł do izby.
— Proszę-no pana, — odezwał się — obiecałeś pan, że mnie wypuszczą, a tu ludzie wasi mówią, iż mają rozkaz nikogo nie puścić z karczmy.
Wstał Zboiński sam, ale trochę zły, poszedł do drzwi, nakazał ludziom, pokazując Żabę, ażeby go, gdy jechać zechce, bez przeszkody wypuścili, a sam na swoje siano powrócił.
Wkrótce też usłyszał, jak konia wyprowadzono za karczmę i jak na nim dworzanin do miasteczka pokłusował... Nie spał Zboiński, bo był człek czujny, ale drzemał... słyszał każdy ruch w karczmie, każde konia parsknięcie... Kilka razy nocą wstał obejrzeć swoje straże... Wszystko