Kto w nocy na miejscu Żaby wyjechał, Bogu tylko było wiadomo; to pewna, że pisarzowa, ukryta w małej izdebce u Żyda, fortelem tym pozbywszy się straży, siadła do powozu i kazała bocznemi drogami pośpieszać...
— Choćby konie popadały! — zawołała do Żaby. — Ropucho! gnać! póki sił stanie!
U państwa Kmiciców świątecznie dwór wyglądał. Przy wiosennej drzew odzieży i mnóstwie kwiatów tej roku pory strojny stary dworzec szlachecki jakoś się młodzieńczo uśmiechał.
Mnóstwo gości sproszonych było na ten dzień weselny, wojski chciał jedynemu dziecięciu sprawić wesele, któreby ludzie pamiętali, więc najdalszych koligatów listami pościągał, przyjaciół i naokół sąsiadów, i dobrych znajomych.
Ksiądz kanonik Znamirowski z Krakowa, przyjaciel domu, na którego imię (z asystencją proboszcza) indult był wydany, przybył dla pobłogosławienia nowożeńcom. Muzyka zawczasu przywieziona, moździerze do wiwatów stały za dworem... nic nie brakło... Goście się zjeżdżali jeden po drugim, a wojski w ganku witał, po rękach jejmoście całował i szlachtę w objęcia brał...
Pełen był dom, pełen ganek, pełen dziedziniec. „Praeter propter“, pan młody z orszakiem swym miał się stawić około południa, razem z Rożańskim i innymi przyjaciółmi. Dzień sprzyjał, bo choć chmurki białe pływały po turkusowych niebiosach... to chyba, aby oko zabawić, tak były leciuchne i przejrzyste...
Na gawędkach o tem i owem czas schodził. Tymczasem pani podkomorzyna, zastępująca miejsce matki przy pannie Elżbiecie, ubierała ją do ślubu ze zwykłemi obrzędy... a panny druchny kręciły się, starając każda choć szpilkę wpiąć do stroju panny młodej...
Na zegarze gdańskim wybiło pół do dwunastej. Wojski się na zegar popatrzał — pana