Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/491

Ta strona została uwierzytelniona.

młodego już w tej porze się spodziewał, ale tyle rzeczy jest na taki dzień do zrobienia i pamiętania, iż spóźnić się nieco — nie nowina... Powinien był lada chwila przyjechać...
Przodem też oznajmując go, nadbiegł przy kolasie żony Rożański, który kawalkatę pana młodego na wyruszeniu z miejsca zostawił, tak, iż w krótkim czasie powinna była i ona się przystawić...
Dwunasta wybiła — pana młodego nie było jeszcze. Wojski się krzywił... i namarszczył.
— Wacku, serce moje, czy mu się co nie stało? jakże może być, aby go do tej pory nie było? Przecież wie, że się na taki dzień spóźnić nie można...
Wysłano kuchtę na dach, żeby na gościniec spojrzał — na gościńcu było pusto, żywej duszy. Wacek się zżymał.
— Ani chybi z koniem bieda, bo dobrał szatana, nie konia, chcąc się z nim popisać... Trzeba człowieka pchnąć, niech choć na stępaku przybywa — byle raz już był...
Wyrostek Rożańskiego, najlepszego z koni wziąwszy, cwałem ruszył... zakurzyło się tylko po nim na drodze... Wojski chodził niespokojny, kryjąc w sobie niepokój wielki i trochę gniewu.
Rachowano kwadranse i minuty. Rożańskiego tknęło coś w serce... wysunął się cichaczem ze dworu, konia sobie kazał dać, i nie zważając, że miał suknie od parady, pogonił sam.
Wybiło pół do pierwszej — nikogo, pierwsza — ani słychu; a już do drugiej gdy dochodziło, całe towarzystwo stało w ganku i szeptano sobie na ucho najrozmaitsze domysły...
Na gościńcu pokazał się nareszcie jeździec — sam jeden... Zdala poznano Rożańskiego. Jechał koniowi cugle puściwszy, tak, że z postawy poznać było łatwo, iż coś z sobą złego wiózł. Nie spieszył wcale...