Gdy się do dziedzińca zbliżał, a twarz zobaczył, wojski struchlał i przeżegnał się. Rożański zsiadł i szedł, zataczając się i ocierając pot z czoła...
— Cóż się stało? na Boga!... co się stało z panem młodym?...
Wahał się długo z odpowiedzią Wacek, wargi mu się trzęsły...
Załamał ręce.
— Przepowiedziałem, — zawołał — jakbym widział. Koń niesworny uląkł mu się w samych wrotach i rzucił nim o słup, tak że ze zranioną głową padł o ziemię, ledwie się go docucono... Leży nieprzytomny...
Załamał ręce wojski, lament wielki po całym rozszedł się dworze...
— Wyjdzie on z tego, — rzekł Rożański strapiony — jak już nie z jednego złego razu powstał zdrów i cały, lecz srodze przyboleje...
Zmieniło się tedy wesele, w najcięższy smutek i niepokój. Do panny młodej wysłano Rożańską, aby jej ostrożnie, całej prawdy nie mówiąc, oznajmiła, co się stało... Rożański wybierał się napowrót do chorego, ale jakoś nie śpieszył. Chodził przybity, ręce załamawszy, a ktoby go nie znał, mógłby ten jego żal wielki wziąć za gniew, tak dziwnie twarz się jego zmieniła...
Kazał sobie, trochę poczekawszy, do kolasy zaprzęgać... żonę zostawując, lecz ta mu się gwałtem prosiła jechać aby chorego pilnować. Ruszyli z przede dworu.
Rożański rzucił się w głąb kolebki.
— Niechże prędzej jadą! — odezwała się żona.
Wacek ramionami ruszył.
— A poco? poco? — mruknął.
— Jakto zabity? o mój Boże! — krzyknęła żona.
— Wolałbym, by zabity był! — pięść ściśnioną podnosząc, ozwał się głosem stłumionym
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/492
Ta strona została uwierzytelniona.