Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/508

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z życia, pani pisarzowo, trzeba i Bogu i ludziom zdać rachunek.
— To się waszmość przygotuj do niego.
— Jam gotów, ale wy?
— Ja mam czas...
— Nie żartować przyszedłem, — mówił Pełka — czekałem długo... całe życie czekałem na to, abyś mi pani moją wierną miłość dla niej zapłaciła. Naostatek jesteś wolną, mam prawo do tego i otwarcie mówię, że ręki jej się dopominam... a nikomu innemu po nią sięgnąć nie dozwolę...
Pisarzowa odwróciła się i popatrzała przez ramię.
— Co takiego? — zapytała.
— Odebrałaś mi waćpani żonę, która moją być miała... musisz pójść za mnie... Zatem te konkury tu pod moim nosem, to całe bałamuctwo ustaćby powinno...
— Co mówisz? co waszmość śmiesz mi mówić? — krzyknęła wdowa.
— Znałaś mnie pani dobrym, powolnym i dającym z sobą czynić, co chciano... Zmieniłem się dziś, na wszystko jest czas i koniec...
— Waszmość oszalałeś! — śmiejąc się z przymusem, zawołała pisarzowa.
— Może to być... a któż mnie takim uczynił? Moja miłość dla was... Będę czekał, ile się podoba... ale że za innego pójść nie dopuszczę i że każdego, co mi na drodze stanie, zabiję — rzekł Pełka — na to przysięgam...
Ostatnie wyrazy z wielką gwałtownością dopowiedziawszy, wyszedł. Obejrzała się pisarzowa, gdy drzwi stuknęły za nim, już go nie było. Chciała odwołać, namyśliła się i dała mu iść. Poziewnęła, rozpuściła włosy i poczęła się rozbierać.
— Plecie — myślała w duchu — ale tego się zrobić nie waży... Ten to mnie kocha, ale zaczyna mnie nudzić. Firlej zabawniejszy i młodszy... ale kto tam wie, co się w nim kryje!...