Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/510

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczynała się rachować pierwszy raz z sumieniem, czyby mu też się co więcej należeć mogło?... W dziwnem tem sercu nie znalazło się nic dla niego, oprócz oburzenia, iż śmiał więzy swe targać i upominać się o cokolwiek bądź.
Następnego dnia Pełka, którego oczami szukała, nie pokazał się; na zapytanie o niego doniesiono, iż chory. Łowczy, który rad mu się był zasłużyć, poszedł się dowiedzieć. Znalazł go w łóżku wyciągniętego, ręce podłożone pod głowę, oczy w górę, pierś odsłoniona, kołdry rozrzucone. Na widok Godziemby zmarszczył się.
— Cóż to rotmistrzowi? — spytał łowczy.
— Słaby jestem, nie wiem co mi jest — rzekł Pełka. — Wszystkie rany, jakiem w życiu kiedy miał, strzykają we mnie, jakby się znowu chciały otworzyć... a po głowie jakby konie podkute chodziły.
Godziemba radził różne rzeczy, mruczał i wyniósł się prędko, zalecając najmocniej wypoczynek i łóżko.
— Nim wstanie — rzekł w duchu — będzie pewnie po wszystkiem, bo Cyrulska nie zaśpi gruszek w popiele. Żeby mu jeszcze balwierz krwi dobrze upuścił!
Nie wstał Pełka w istocie ani tego dnia, ani następnych; nikt się o niego nie dowiedział, nikt nie postał tam, oprócz wiernego Gabryka. Przez niego wiedział, co się we dworze święciło.
Trzeciego dnia zjawił się Pokubiata z wesołą miną; lecz przypatrzywszy się wychudłej twarzy Pełki i zżółkłej cerze, nastraszył się go i siadł zdaleka.
— Przyszedłem się z miłym panem pożegnać, rzekł — bo i tak już nie mam tu co robić. Przeszkadzałem Firlejowi, dopókim tylko mógł... nie udało mi się, pomaga mu tam skuteczniej matka, niż ja szkodzę... to darmo... Trzeba na boćwinę do domu. Tylko co nie widać, jak się zaręczą.