Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/513

Ta strona została uwierzytelniona.

Żaba ramionami ruszył.
— Trzebaż się na wesele przygotować — dodał Pełka... — bo to się pewnie prędko odbędzie... Toć i ja tam być muszę!
Spojrzał nań Żaba zdziwiony, ale Pełka już znikł.




— Gabryk, sposobić się do drogi — odezwał się, wchodząc do mieszkania, Pełka.
— Panu w drogę?
— Słyszałeś!...
— Kiedyż?
— Dziś w nocy... Konie posiodłać, wozy wyładować, sepety powiązać...
— Ale pan nam w drodze gdzie zapadnie...
Nie odpowiedział Pełka nic, zegarek dobył z za pasa i położył na stole przed sobą.
— Daj mi tu pistolety, — rzekł do Gabryka — w drogę się tak puścić nie można, trzeba je opatrzeć.
— Nabite one dawno?...
— Wykręcić, a dać mi tutaj... stare naboje licha warte...
Gabryk posłuszny być musiał; przyszły tedy pistolety na stół... a Pełka sam je począł nabijać. Nie żałował prochu, garścią go sypiąc, skałki opatrzył, panwy podsypał i położył je przed sobą.
Tymczasem, rad nierad, Gabryk, spoglądając na siedzącego pana, do drogi się musiał sposobić.
W sali rozmowa i wesołe śmiechy trwały dopóźna... Trzy razy wychodził Pełka patrzeć, czy się nie rozeszli i powracał niecierpliwy, za czwartym wreszcie zapytał sługi, który mu oznajmił, iż pani do swej komnaty się udała...
Pełka ruszył znajomą sobie drogą wprost do niej. U drzwi zastąpiła mu drogę Strzemeszanka, oznajmując, iż pani potrzebowała spoczynku.
— Powiedz jej, że przychodzę ją pożegnać i widzieć się muszę... a zamkną mi drzwi, to jeszcze mam tyle siły, że je wyłamię.