Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/519

Ta strona została uwierzytelniona.

Firlej się też nie ruszył.
— Opamiętaj się, szalony człecze, — zawołał Pokubiata, z konia zsiadając — co on ci winien? czemuś mu słowa nie mówił ani przestrzegał? Nie dosyć ci jednej krwi?
Głowa Pełki omdlała opadła mu na piersi.
— Zabiłem ją! zabiłem ją! — powtarzał i śmiał się obłąkany. — Dobrze jej tak, zabiła ona mnie. Pan Bóg sprawiedliwy...
Litwin dał znak Firlejowi, aby precz jechał, sam pozostał i przy leżącym przykląkł. Zrazu uciekać nie chciał wyzwany, lecz rozmyśliwszy się, iż tu bić się niema z kim, zwolna ustąpił. Ani go już wstrzymywał Pełka, mrucząc tylko: — Trzeba ją było zabić. Zabiłem ją.
— Nie zabiłeś jej, — odezwał się Pokubiata — postrzeliłeś okrutnie, ale żyje, i, Bóg da, żyć będzie...
Na te słowa z oczyma zaiskrzonemi, jakby znowu chciał iść i dobić ofiarę, Pełka niespokojnie się miotać zaczął, ale mu Litwin ruszyć się nie dał...
Gdy się to działo, Gabryk, który z wozem jednym i końmi małemi drożynami się puścił, unikając pogoni, na gościniec wyjechawszy, nadciągnął.
Na widok pana podbiegł co żywiej, a ten, choć nieranny i nietknięty, dogorywać się zdawał. Bezwładnego wzięli go we dwóch na ręce i zanieśli do wozu... Nie było już co czekać, ażby pogoń nadbiegła, a uchowaj Boże schwytano Pełkę, natychmiast więc Gabryk z nim z gościńca zjechał i bez drogi się prawie, leśną ścieżyną naoślep puścił.
Pokubiata, z wielką litością popatrzywszy na leżącego na wozie, który jęczał, twarz kryjąc w rękach, sam konia dosiadł i za towarzyszem się puścił.
Dopiero w gąszcze wjechawszy, miał czas Gabryk namyślać się, co z panem swym pocznie. Wieźć go do domu nie było podobna, bo go tam