czas byli, bo porozdziewani wyszli i w dobrych humorach. Zobaczywszy Medarda, o mało go z kulbaki na rękach nie znieśli.
— Bywajże nam, miły panie sąsiedzie a towarzyszu, coś się tak dziś dzielnie sprawił, że o waści w całym obozie jeden jest głos: — dał im dobrą naukę. Lublinianie górą! wiwat!
I ta wesołość, i to przyjęcie niebardzo ucieszyło Pełkę, ale z dobrego serca musiał je przyjąć. Oddał tedy konia Gabrykowi, który się z nim do szopy ledwie mógł wcisnąć, bo tam już stało całe stado... a sam zaraz z Laskowskimi szedł do wspólnej izby na dole...
Napchana była tak, aż gorąco buchało od ścisku wielkiego, i słychać nic nie było można, tylko jakby war wielki, kiedy woda szumi, przerywany niekiedy głośniejszym śmiechem i krzykiem. Stołów było dosyć i ław przy nich, dokoła i pośrodku, a no, na nich nietylko miejsca upatrzyć nie było można, ale dużo się z drugiej strony po ławach poprzysiadało i poczepiało, a inni i na same stoły powłazili.
Chciał się cofnąć Pełka z pośrodka tego zamętu, wzięli go pod ręce Laskowscy i poprowadzili do kąta, gdzie sami Lublinianie siedzieli znani i nieznani, a pili nazabój. Oprócz Świniarskiego, Żołudka i znajomych, kupa była takich, których Pełka w życiu nie widział... Był jeden Dłuski, choć krewny daleki Pełków, a daleko mieszkający, więc z twarzy niewidziany nigdy, Chrzanowscy i Masłowscy, i siła różnych. Gdy go Laskowscy przyprowadzili, mówiąc że triumfatora wiodą, wszczął się między Lublinianami gwar, i wstali wszyscy, kto z czem miał, zdrowie pić, że honor ziemi ratował. Szerokich dłoni wyciągnęło się ku niemu, ile ich tam było, a on je pokolei ściskał... Posadzili go zaraz między siebie... Pełce byłoby może to pochlebiło, gdyby weselszym mógł być, popatrzywszy niedawno na miasto i na trwogę jego, a przypomi-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.