Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/537

Ta strona została uwierzytelniona.

bacz mi... Żyjmy dniem dzisiejszym, jaki nam Bóg dał...
Otóż, jak się poprostu historja pana Medarda z Gołczwi Pełki skończyła, dzięki Rożańskiemu. O kapucynach, bernardynach i klasztorze mowy nie było. Nazajutrz poczęto czynić przygotowania do indultu i wesela, które się pocichu i „privatim“ odbyć miało w Krakowie.
Posłano o tem dać znać pani Cyrulskiej, boć zawsze to była matka i zachowanie pewnych względów się jej należało; lecz stara odpisała list ostry, iż córki i takiego zięcia ani znać, ani o nich wiedzieć nie chce... Musiano się bez niej obejść, gdy nie było można inaczej.
Na wesele też nie proszono nikogo, ślub się odbył w kaplicy u księży dominikanów, na którym tylko Rożański i kilku ciekawych było... We dwa dni potem, zebrawszy się na miodowe miesiące, pojechali do Gołczwi, bo tam zawsze Medardowi było najmilej. Poprzedzili ich Laskowscy, aby wszystko przygotować.
Cyrulska była w Horbowie, lecz znaku życia nie dała; owszem, dowiedziawszy się, iż Pełkostwo do Gołczwi zjeżdżają, uciekła do męża, z którym była źle, aby córki nie widzieć i gniew jej swój okazać.
Tu, starym obyczajem, Medard nie mógł pocichu przybyć i nie przyjąć sąsiedztwa, więc z Warszawy z dworku, co było do przyozdobienia i użytku zdatnego, sprowadziwszy — na dziesięć mil wokoło panów ziemian sprosił na przenosiny. I wystąpił po pańsku, iż długo o tem później nietylko w powiecie, ale w województwie całem wspominano. Pięć dni trwała uczta... tany, wiwaty, moździerzowe strzały, iluminacje i zabawy. Mało kto cały uszedł, żeby choć raz pod ławę się nie stoczył, bo Laskowski, który na siebie częstowanie wziął, był jak pijawka niezbyty, a gdy się na kogo uwziął, trzeźwy mu się nie wymknął.