Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

Obaj, nawykłszy do rannego wstawania, obudzili się ze świtem. Gabryk musiał śpieszyć do koni i wymknął się prędko, bo choć je powierzył stajennym dworskim, niebardzo im ufał...
Pełka jeszcze spoczywał w sianie, gdy się drzwi otworzyły i człek odziany po podróżnemu stanął w progu. Twarzy nie można było rozpoznać o mroku... Medard zawołał:
— Kto tam?
— A przecież żywą duszę znalazłem, — odparł wchodzący — na całym zamku jakby wymarło, ani się dostukać, ani dopytać... śpią... a dzień się robi...
Pełce głos zdawał się znajomy...
— Kto waćpan jesteś? — spytał — czego?
Bliżej podchodząc, poznał — Bernarda, sługę podczaszynej z Herbowa.
— A wy tu co robicie? — krzyknął zdumiony.
— Panicz z Gołczwi, jak mi Bóg miły, a wy?
— Skądżeś się tu wziął?
— Z panią i panienką przybyliśmy!
— Wy? tu? poco?
— Mieliśmy w domu na Szwedów czekać! — zawołał Bernard. — Pani śpieszyć chciała za królową jmością, tuśmy pono już nie zastali jej, dobrzeby choć króla złapać... boć się podczaszyna ratować musi... Król jmość wielki ma dla niej respekt... nie odmówi wziąć nas do swojego orszaku...
Pełka słuchał zdumiony i oniemiały.
— Kiedyżeście przybyli? — zapytał.
— W nocy! I to jeszcze łaska Boża, żeśmy od szwedzkigo tałatajstwa uszli, bo ich po wszystkich gościńcach pełno, a kto się z nimi spotka, życia ani worka nie pewien... Wykradać się musieliśmy lasami i manowcami. Ćma ich zewsząd sunie na Kraków. W podczaszynie ducha nie stało z trwogi... — mówił ciągle Bernard. — Dobiliśmy się pół żywi... ledwie izdebkę zna-