czeństwa groza zdawały się wszelką radość czynić niemożliwą.
— Oczom mym wierzyć nie chcę! — zawołał król, już za kościół wyszedłszy — możeż to być, byś waćpani się tu znajdowała w tej chwili, gdy wszyscy stąd uciekają, a lada godzina nadciągną Szwedzi?
— A! najjaśniejszy panie — rzekła z niskim ukłonem podczaszyna, zabierając miejsce obok króla, jakby mu do zamku towarzyszyć miała zamiar — tulę się pod opiekuńcze skrzydła w. k. mości... Uciekłam z domu z mojem jedynem dziecięciem, nie wiedząc, gdzie się podziać...
Król sposępniał — zwrócił się twarzą ku pięknej pani.
— Myślisz waćpan, — spytał — że ja lepiej od niej wiem, dokąd iść?
— Jestże tak źle z naszą Rzeczpospolitą? A! nie! najjaśniejszy panie! mamy siły.
— Które Szwedowi służyć poszły — przerwał Jan Kazimierz.
— To chwilowy obłęd...
— Nie mówmy o tem, — nakazująco dodał król — nic nie pomoże stękać. Jakże zdrowie?
— Po takiej drodze, najjaśniejszy panie, — poczęła podczaszyna... — nocami, manowcami, w strachu... w niewygodach...
— A jednak mi asińdźka ślicznie wyglądasz, gdyby róża! — dodał król, z galanterją się w nią wpatrując i uśmiechając, co mu wcale wdzięku nie dodawało. — Pomijam, czego waćpani doznała i czy się jej na co przyda, żeś się tu dostała... lecz dla mnie przyniosłaś pociechę pożądaną — choć oczom! — rzekł zcicha...
Widać, że panowie senatorowie i dwór cały dobrze znać musieli humor i obyczaj królewski i wiedzieli, iż nierad był, aby się jego rozmowie zbliska przysłuchiwano, odstąpili bowiem nieco i szli w pewnej odległości za nim ku zamkowi. Rozmowa była ożywiona, i kilka razy głośniej-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.