I co prędzej pożegnawszy ich, król cofnął się do swych komnat, gdzie na niego podczaszyna i wiele innych pań oczekiwały, ale długo musiał milczący się przechadzać, zanim do siebie przyszedł i znowu uśmiechać się począł.
Pełka osamotniony był zrazu, — reszta pańskiego dworu cale się doń zbliżać nie myślała. Próbował on z kilku rówieśnikami zawiązać jakąś rozmowę i zabrać znajomość, ale mu się ci, co dawniej na dworze byli, stawili chłodno, a że hardy był — nabijać się znowu nikomu nie chciał.
Dopiero ku południowi dostrzegłszy tak, jak on, pojedynkiem chodzącego młodego, z rycerską miną człowieka, którego inni omijali, zbliżył się ku niemu.
— Niech to waszmości nie obraża, że mu się sam narzucam — rzekł z ukłonem. — Obcy tu jestem, dopiero od wczora, a widzę, że pono i wy niewielu tu znajomych macie.
— Nikogo — odparł młody człowiek, kręcąc wąsa, z dosyć uprzejmym, choć przymuszonym uśmiechem. — I jam tu dopiero drugi dzień, a no, nie wiem, czy wytrwam.
— Ja też podobny mam sentyment, — rzekł Pełka — a że równość położenia łączy i zbliża, ośmielam się waszmości przedstawić: Medard z Gołczwi Pełka, z Lubelskiego, do usług.
— A jam Wacław Róża Rożański — odpowiedział, rękę podając, młodzieniec, któremu się twarz wyjaśniać poczęła. — Swatają mi dwór...
— Mnie też, lecz bodaj czy do chorągwi nie wrócę... To życie nie dla mnie — mówił Pełka — i nie dla żołnierza, jakim chcę być.
— Zupełnie się w tem zgadzamy, — począł Rożański — kwaśno mi tu... ciasno i duszno. Mam winny respekt dla króla jegomości, którego łaską zawsze się moja rodzina zaszczycała, przecie wolałbym go bronić w polu, niż strzec na pokojach...
Po tych pierwszych słowach przypadli sobie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.