Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

pory nie znając, obracał. Ledwie się Medard rozpatrywać począł, już mu listy do rąk wetknięto.
— A wolno mi słowo rzec? — spytał Pełka.
— Dlaczegóż nie? mów waćpan, co masz na sercu...
— Chciałbym pod waszemi służyć rozkazami — kłaniając się, przemówił Pełka.
Uśmiechnął się oboźny.
— A jabym pragnął mieć jak najwięcej takich żołnierzy jak waćpan — rzekł Czarniecki — ale się waćpan uwolnij od króla, a potem... nie frasuj, miejsce zawsze się znajdzie u mnie.
Z tą dobrą odprawiony nadzieją wyrwał się z klasztoru Pełka i miał biec prosto do zamku, pomnąc na to, iż król tam nań oczekiwał — gdy słabość ludzka zachwiała nim... Jadwisia z podczaszyną były w mieście... zobaczyć ją choćby tylko przez okno... powiedzieć dwa słowa!
Na tę myśl zawrzał Medard. Gdzież jej szukać?
Bernard mu nic więcej nie umiał powiedzieć nad to, że gdzieś w małej uliczce mieszkały... Spóźnić się, czas tracąc na szukaniu — nie żołnierska była rzecz... a król też porywczym był często i niecierpliwym... Pełka, w układy wchodząc z sumieniem, tyle na niem wymóc potrafił, że mu dozwoliło jak najciaśniejszemi uliczkami powracać na zamek... Rachował na to szczęście, które czasem zakochanym służy... Schylony na szyi Sułtana, poglądał we wszystkie okna... Pełno w nich było żydostwa i różnego narodu około handlu snującego się i usiłującego wyszukać przytułek.
Już coraz zamku był bliżej, gdy najrzał dworek dosyć lichy na uboczu, a przed nim stojącą kolasę i dworzan kilku — i rozmawiającego z nimi Bernarda. Serce mu uderzyło mocniej, konia spiął i w dwóch skokach był u ganku. Dworek szczupły, biedny, w którymby w innej porze podczaszyna ludzi swych pomieścić nie