Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

kał. Stanął więc posłuszny i mimowoli wsłuchiwać się musiał w starannie ułożone listy owe z kondolencjami i prośbami o posiłki. Król tak niemi był zajęty mocno, iż o papierach od pana Czarnieckiego zdawał się całkiem zapominać.
Musiało to długo trwać, gdy pan Czarniecki, który był na miasto powrócił i papiery wyprawił — snadź nowych gońców i języka dostawszy, zjawił się znowu na zamku.
Król, który się musiał domyśleć, z czem przychodzi i czego po nim miał żądać, chmurno go przyjął i niechętnie. Zrazu, jakby mówić natychmiast chciał, lecz rozmyśliwszy się, listu wprzód czytanie kończyć kazał... Oboźny stał, zakąsając wargi...
Dokończono czytania, odstąpił pisarek, zbliżył się pan oboźny.
— Widzisz waszmość, — odezwał się król — że ja też bez wytchnienia pracuję — poruszam Europę całą na ratunek kraju...
Dziwnym wyrazem oblekła się twarz żołnierza, słuchając tęskliwego głosu królewskiego. Zdawało się, że walczył z sobą, czy miał powiedzieć to, co myślał, lub zmilczeć... Nie, przemógł się wkońcu i schylił do kolan, odzywając półgłosem:
— Najjaśniejszy panie, jam nie statysta, żołnierz jestem, to tylko rozumiem, co szablą zrobić można... Wasza to rzecz i konsyljarzów Rzeczypospolitej papierem i słowy zastawiać się, moja — z orężem... Lecz jakem ci mówił, najjaśniejszy panie, jako inni ze mną powtarzali i błagali — zostaw nam obronę stolicy... a sam uchodź... jedź... odetchnij lżej. Ciężej nam będzie bronić dwojga i dwoje postradać, stolicę i króla... Obronę miasta włóż, najjaśniejszy panie, na barki nasze — prosimy cię — jedź! uchodź!...
— Nie mogę, — odparł król z wielką powagą i majestatem, i w tej chwili urósł, gdy to mówił, oczy mu zajaśniały, stał się cale innym i do