wiedzenia się o losie ludzi i koni, jeszcze w stolicy pozostawionych.
Pełka odchodzącego marszałka zagadnął, prosząc o słowo.
— Czego waszmość chcesz? — spytał marszałek.
— Chciałbym się bić i być czynnym, — odezwał się Pełka — zatem do Krakowa do pana Czarnieckiego powrócić.
— A króla opuścić? — podchwycił Lubomirski.
— Panie marszałku, — odezwał się Pełka — jest dosyć służby przy panu, a za mało nas w wojsku... tam miejsce nasze...
— Ja z tą samą prośbą przychodzę — dodał Rożański z pokłonem.
Marszałek obu wzrokiem zmierzył.
— Czekajcie, — rzekł — trzeba, ażeby król o tem wiedział, niech on rozsądzi, ja się nie sprzeciwiam, a młodzieńczą ochotę waszą dobrze rozumiem.
To mówiąc, na galerję wszedł, rad może, iż króla rozerwie. Wkrótce też obu zawezwano do środka... Kazimierz patrzył na nich osłupiałym wzrokiem, który pożar ten jeszcze oślepiał...
— Chcecie waszmość do Krakowa, — rzekł — nie sprzeciwiam się, z Panem Bogiem... Bijcie się mężnie choć wy, gdy mnie ani się tam bić, ani ginąć nie dano... Niech Bóg waszmościów błogosławi. W innym czasie zatrzymałbym chętnie tak dzielnych młodzieńców przy sobie... dziś mi nie dozwala sumienie...
Poszli obaj tedy do ucałowania ręki królewskiej, a choć Pełka nie miał czasu ani sposobności przywiązać się do Jana Kazimierza, żal mu było słabego i biednego króla, skazanego na bezsilne przypatrywanie się największej niedoli, jaka kraj spotkać mogła. W tej chwili obudzał on szczere współczucie...
Znalazłszy się poza klasztorem w taborze, w którym Gabryk stał z końmi, Pełka i Rożański
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.