odzyskali trochę humoru. Obaj ani chwili czekać tu dłużej nie chcieli. Konie były popasły... noc od pożaru jeszcze jasna była, postanowili jechać natychmiast. Wyszukawszy w obozie ludzi, siedli na konie i spoglądając na klasztor, na którego galerji król stał znowu z różańcem w ręku, otoczony duchownymi i dworem, ruszyli śpiesznie ku Krakowu.
Łuna im przyświecała ciągle... Powietrze przejęte było wonią tej zgorzelizny i nadlatującym dymem... Wkrótce poza klasztor i zarośla się wydobywszy, usłyszeli jakby gwar a szum od strony miasta i co łuną zdala się im wydawało, stąd wyglądało jak szerokie morze płomieni... na których tle czerwonem stały czerniejące mury pozostałych kościołów i klasztorów... Dalej objęte płomieniami wieże i szczyty zębate... to się kryły w dymach, to z rozwianych wychodziły z resztą niedopalonych belek i dachów... Na gościńcu, wiodącym do Bielan, pełno spotykali wozów, ludzi pieszych, kolebek i uchodzącego z jękiem pospólstwa, które, oczy zwracając ku gniazdu swemu, ręce łamało. Wymijając te tłumy, Pełka nagle się wstrzymał — poznał on kolebkę i ludzi podczaszyny.
— Na miły Bóg! Rożański, wstrzymaj się krótko, muszę przypaść do tej kolebki...
I skoczył z koniem ku drzwiczkom... z których podczaszyna blada, ze zwieszoną głową, wylękła i prawie bezprzytomna, wyzierała...
W głębi kolebki siedziała, płacząc, Jadwisia, lecz co najdziwniejsza, na koniu dzielnym tuż obok nich sunął pan wojewoda sieradzki... jako wierny służka... Wyminąć się z nim było niepodobieństwo. Pełka się zżymał na ten widok...
— Pani podczaszyno dobrodziejko! a toż dokąd? — zawołał, podjeżdżając.
— A! to waćpan! — gniewnym głosem poczęła kobieta — a skądżeś się tu wziął? Dokąd? Waćpan mnie zapytujesz? Chciałżeś, żebym się tam upiec dała? Król jmość ani słowa mi o ni-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.