Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żal mi waćpana... to strasznie jeszcze młode, żywe, niedoświadczone, i jabym jej zamąż tak rychło dawać nierada...
— Ależ ja czekać nie mam czasu!
To rzekłszy, wojewoda wstał — czytał on w całej grze matki bardzo jasno, że się z nim targować będzie — rad był skrócić rozmowę i wiedzieć, jak przypłaci, ale miał do czynienia z kobietą, niełatwo dającą się zbić z tropu i umiejącą prowadzić sprawę ręką wprawną.
Dodajmy dla wiadomości czytelnika, że pan wojewoda był wdowcem i że z pierwszego małżeństwa miał syna przeszło dwudziestoletniego, z którym się równie popisywać nie lubił, jak podczaszyna ze swą córką.
— Cóż ja tedy mam na to radzić? — zapytała ciągle nawpół szydersko podczaszyna. — Waćpan nie możesz czekać, ja nie chcę zawczasu dziecku losu zawiązywać.
Wojewoda do ostatka przywiedziony — trochę się na to poruszył.
— Pani podczaszyno, bądźmy otwarci — odezwał się, niezbyt już panując nad sobą. — Rozumiem to bardzo dobrze, iż idzie z mej strony o ofiarę... Jestem wdowiec i niemłody, to prawda... panna ma imię piękne, a postać stokroć piękniejszą jeszcze, ale fortuny — pasz... Acani dobrodziejce pozostało niewiele, a to, co jest, ledwie dla niej starczy. Córce więc nie masz co dać, oprócz bardzo kruchej nadziei „po najdłuższem życiu“, bo podczaszyna zamąż wyjdziesz i rodzina urośnie...
Zarumieniła się, słysząc to piękna pani, bo się nie spodziewała takiej śmiałości po wojewodzie. Lecz, że zaczął z tego tonu, musiała mu też odpowiedzieć, jak zagrał.
— A no, — rzekła — mówmy otwarcie, to i lepiej. Oszczędzimy sobie czasu i ambarasu, ja to stokroć wolę i otwartość jego wiele szanuje. Jadwisia niebogata, to pewna, ale takie cacko