Do obiecadła, nad którem Michał rad siadywał, ani mnie było napędzić ale przecież gdy na srom przywiązano mnie sznurkiem do ławki i kazano się uczyć — nie przychodziło mi to z trudnością.
Bakałarza mieliśmy osobliwego, niejakiego Kleta Cygańskiego, który nomen omen, choć szlachcic, jako cygan się włóczył ode dworu do dworu, to bakałując, to za oficjalistę służąc, to przy kościołach rezydując, a nigdzie nie zagrzewając miejsca. Człek był i na oko nie powszedni, drab jakby z samych kości zbudowany, skóra lśniąca na nim jakby wyprawna, włosa tyle tylko że korona do koła łysiny, wargi odwalone ogromne, a oczy gdyby ślipia kocie świecące, nosił się nędznie, nie zawsze czysto około niego bywało, ale głowę i gębę miał że i statyście by ich starczyło.
Powiadano o nim iż tak ciekaw był, że żadnej książki z rąk nie puścił aby jej nie przeczytał. Oracją napisać komu, jakąkolwiek bądź, jak orzech zgryść było dla niego, i płacono mu za to a pojono go i karmiono... Grosza by był mógł łatwo sobie przyzbierać, ale potajemnie pił pono, a pod humor pieniądze rzucał ubogim i lada komu, jak plewę.
Ja u Cygańskiego miałem łaskę, choć Michał był pilniejszy i stateczniejszy. Czasem mnie za uszy wytargał, czuprynę mi wymiętosił, ale nigdy się nie pogniewał bardzo, a często i zataił przed rodzicami, gdym co zbroił.
Michałowi starszemu przepowiadał, co się sprawdziło, że do zakonu wstąpi, gdyż w istocie potem, O. Jan brat matki naszej do nowicjatu go w Lublinie wziął, już z niego nie wyszedł, choć ojcu się to bardzo nie podobało.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.