Wczoraj wieczorem widziano was z sobą się sprzeczających...
Dreszcze po mnie i ogień przeszły...
— Jakżeż ty mógł przypuścić, zawołałem, żebym ja był zabójcą, żebym pokryjomu napadał i zarąbał!! Waśniliśmy się z sobą nie jeden raz, wczoraj też drwiłem z niego, aleśmy się w podwórzu rozeszli. O niczem nie wiem...
Przestraszony jednakże wstałem natychmiast się odziewać.
— Pójdę do króla wprost, zawołałem, niech zaraz inkwirują... jam nie winien...
— A! już tam od dnia inkwizycja się poczęła i król uwiadomiony — rzekł Szaniawski, byłem pewny żeś uszedł — bo i ja ciebie posądzałem...
— Z inkwizycji nie wyszło nic więcéj nad to że wczoraj późno wyście z sobą jeszcze koty darli, a potem on się z mieszkania wyśliznął i już nie powrócił. Nocą trupa w lasku czeladź z miasteczka powracająca znalazła... Mówię ci, że jednym głosem wszyscy ciebie obwiniają...
Trupa złożono w szopie na tapczanie, posiekany strasznie, głowa rozpłatana... Żona wpadła, słyszę, zobaczyć go, i łzy nie uroniwszy wyniosła się ze wspólnego mieszkania do fraucymeru...
Wcale żalu po nim nie ukazuje...
— Jam nie winien — odparłem Szaniawskiemu. Znasz mnie, nie miałbym dla ciebie tajemnicy. Prawda się musi wykryć. Ubieram się i idę do króla...
Ledwiem tych słów dokończył, gdy Morawiec wpadł zobaczywszy mnie ręce załamał i krzyknął.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.