swéj nie przeceniałem, niedomagałem się jak inni, nieustannych datków, król mną się rad wyręczał, posyłał — i ledwiem z konia zsiadł, już prosił abym jechał w innéj sprawie...
Musiałem się też wyprosić na parę tygodni do matki na wesele siostry, którą za Podhorodeńskiego wydawała, zamożnego ziemianina.
Chciano mnie jako dworzanina królewskiego mieć dla splendoru, a dawano mi tam tytuł skarbnika, choć urzędownie nim nie byłem, a moich funkcji przy królu określić trudno.
Począwszy od pisania do przyjmowania czasem gości — spadały na mnie onera różne.
Te szczególne łaski jakie miałem u niego, — a przytem okoliczność, iż mnie rosnącego i bogacącego się nie widziano.. — obudzały zazdrość i podejrzenia. Królowa mnie nie cierpiała, bo probowała pozyskać, a jam się grzecznie wyśliznął. Domyślano się że muszę ogromne summy po cichu za moją służbę pobierać... Tymczasem, Bogiem a prawdą, jam się nie dopominał, król obiecywał tylko, ale w istocie wcalem się nie bogacił.
W tych utrapieniach moich, bo inaczéj nazwać niemogę służby téj — myślałem, iż się choć tego dorobię, że się z miłości głupiéj otrząsnę, ale Szaniawski słuszność miał, że nie będę póty od niéj wolnym, aż się w innéj pokocham.
Tymczasem ta kobieta, która się niezmierną zręcznością a padaniem przed królową, trzymała przy dworze, choć jéj ani Letreu, ani panna Baisson ani Beaulien, ani Federba nie lubiły tak bardzo — umiała ze mną taką rolę odgrywać, żem się jéj litował i — po troszę był pomocnym.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.