Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

Matka mnie z oka nie spuszczała — i wzdychała widząc tak obojętnym.
Mnie też w głowie naówczas amory nie były, bo wiedziałem co czeka, że król pewnie się da nakłonić, — pójdzie na odsiecz Wiedniowi, a ja z nim. Niemogłem tak dobrego i łaskawego pana opuścić w konjunkturze owéj, gdym mu właśnie mógł być potrzebnym, chociażby dla pilnowania żeby materaca, torebki z owocami i butelki z winem wozić za nim nie zapomniano... Spieszno mi było do niego, nimby królestwo wybrali się do Krakowa.
Zaraz więc po weselu, piękny podarek siostrze złożywszy, obdarzywszy też szwagra, pożegnawszy starych domu przyjaciół, puściłem się ku Żółkwi i Jaworowa, nie wiedząc kędy króla szukać, bo wiadomości po kraju, nawet osób królewskich się tyczące, bardzo się powoli rozchodziły, a często i zawodne bywały.
Królestwo znalazłem na wyjezdnem do Krakowa, bo Pani też odprowadzała męża, ze szczególną dla niego okazując się czułością, jakiéj oddawna nie doznawał z jéj strony. Mogła też ona być szczerą, bo uchowaj Boże czego — nie miała dość przyjaciół, aby na nich dla siebie i dzieci rachować mogła. Jeden tylko Jabłonowski, teraz Hetman wielki koronny, zawsze jéj pozostawał wiernym.
Króla, nad wszelkie spodziewanie, zastałem wesołym, wielce tą wyprawą przejętym, po całych dniach na mapach, które mu zewsząd przywożono, śledzącym ruchy wojsk, położenie Wiednia, przejście Dunaju itp.
Powszechnie to znanem było, iż nikt o obrotach