albo raczéj grubszą jeszcze suknią odziany — nogi bose, habit na gołem ciele...
Jest to wielkiéj świątobliwości zakonnik kapucyn, Ojciec Marek, którego wszędzie za niemal już błogosławionego za żywota ludzie mają, dar mu proroczy przyznają i do rąk się cisną...
Opisać go chyba niepotrafię, ale takim sobie wyobrażam onego Śgo Kapistrana, o którym w żywotach czytałem. Postawa dosyć piękna, ale kości na nim i skóra ogorzała, świecąca jak pargamin... oczy pałające ogniem jakimś, szczególniéj gdy się modli, zdaje się naszego świata niewidzieć wcale... Odzież na nim gruba, sznurem prostym przepasana, nogi w trepkach — ręce tylko z twarzą nie pasują, bo białe i piękne, choć wychudłe.
Królowie i książęta dla niego, jakby ich nieznał, ani potrzebował wiedzieć czem są, bo dla wszystkich i dla najmizerniejszego pacholika jednakim jest. Do króla JMci snadź osobne polecenia miał od Ojca Św. bo sam go szukał, a przy powitaniu ze łzami niemal błogosławił, poczem na osobności z nim więcéj pół godziny strawił. Słyszałem jak potem król hrabiemu Maligny rozpowiadał iż O. Marek Cesarza wprzódy widział i napominał go, ukazując za co P. Bóg te kraje tak surowo karze. Przy czem upewnił że Cesarz się nie zbliży do wojsk, bo mu on to nietylko odradzał, ale wzbronił.
Król rad temu był, gdyż go sobie nie życzył, a pono i sam Cesarz ochoty wielkiéj nieokazywał w tę matnią wpaść, bo wojska się ruszały w góry, wąwozy i lasy ku Wiedniowi, gdzie Tatarowie łacno z tyłu niepokoić mogli...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.