Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

Noc tę po bitwie jak król spędził, — choć przy nim byłem razem z Matczyńskim i kilku innemi, nie wiem, alem głos jego coraz słyszał, czy przez sen, czy że się przechadzał często... Miał pewnie o czem myśleć teraz, — be nieuniknione było spotkanie z Cesarzem, a z tym, choć go ocalił król, przewidywać było można trudności ceremonjału przyjęcia i kwasy.
Zaraz z wieczora zapowiedział pan sekretarzowi włoskiemu, Talenti, iż będzie miał to szczęście i nazajutrz Ojcu Świętemu powiezie złożyć u stóp Jego wielką chorągiew Mahometa. Włoch mało nie oszalał z radości, boć to dla niego cześć wielka i wiekuista chluba...
Wszystko to tu smakować nie mogło, Sobieski Ojcu Ś. oznajmywał o zwycięztwie, łup główny on składał — Sobieski „króla chrześciańskiego“ (!), francuza zawiadamiał o wiktorji, — on tu stał na pierwszéj linji, gdy Cesarz co się salwował ucieczką, bardzo mizernie wyglądał. Jakże tu było takiego Salwatora kochać.
A i to wielka prawda, że dosyć jest komu dobrodziejstwo wyświadczyć, aby go sobie uczynić nieprzyjacielem. Takie są serca ludzkie...
Lecz rzućmy na to zasłonę.
Nazajutrz rano tchnąć nie było czasu — a co za widok tego pobojowiska, ruin, trupów, — opuszczonych namiotów... tego język ludzki niewypowie. Od rana listów i posłańców musiał król wyprawiać na wszystkie strony. Obiad miał dawać nam Starenberg w Wiedniu, gdzie tylko w kościele Te Deum odśpiewać było i dłużéj nie gościć.
Ponieważ żadne jeszcze wrota nie były wolne dla