tak samo jak wprzód w Węgrzech, dbając o to ażeby spokojni ludzie — pracowici nie cierpieli niewinnie z powodu wojny. Serce jego zawsze o tem pamiętało.
Myśmy z obozem królewskim o mil sześć od Jass się rozłożyli i król to poselstwo mieszkańców z duchowieństwem i biskupem przyjmował.
Nie chciał król bliżéj podchodzić, aby wojsko mieszkańcom mimowoli ciężarem się nie stało, bo utrzymać ciurów szczególniéj zawsze trudno. Na prośby jednak Biskupa i starszyzny, którzy do stolicy zapukali bardzo uprzejmie, nie więcéj jak w kilkaset koni pojechał.
Życzyli sobie aby im dał znać gdy przybyć ma — aby go przyjęli uroczyście, ale król tego nie chciał i ruszyliśmy niespodzianie, a Prut przebywszy u ujścia do Bachlui, pięknemi łąkami dostaliśmy się do Jass na zamek wprost.
W mieście ledwie się spostrzegli że przybywamy, biskup, duchowieństwo, mnichów moc zebrała się na powitanie, — król bardzo łaskawie z niemi rozmawiał i obiad zjadłszy siadł na koń objeżdżając cerkwie, miasto, rynki. Położenie mu się bardzo podobało, bo w istocie piękne jest i wesołe. Ogrody i winnice do koła.
Po powrocie do obozu wysłał król dla załogi półtora tysiąca piechoty i osiemset koni, a resztę cofnął nazad.
Zamiarem było Sobieskiego Wołoszczyznę zająć całą, postępując aż do Dunaju, i osadzając załogi po opuszczonych zamkach i miastach, — a bodaj i zimę tu z wojskiem przepędzić.
Król przez swoich tatarów i turków, których miał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/294
Ta strona została uwierzytelniona.