Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.

skarżyło, przecież strat nie mieliśmy znacznych, a król sądził że zajęciem Wołoszczyzny cel na teraz osiągnął.
Ja ze dworem naszym i panem do Żółkwi powróciłem, gdzie nieraz służba cięższą mi była niż w polu... W Żółkwi mieliśmy wypoczywać, ale nas tu już poselstwo moskiewskie oczekiwało, zjazd Senatorów i szlachty ogromny i powszednie nasze kłopoty, od których król nigdy wolnym nie był.
Trzeba na to było patrzeć a słuchać. Zabiegano o każdy wakans tak zawczasu, że jeszcze nie ostygł, albo i nie umarł ten co urząd albo Starostwo trzymał, a już dziesięciu się ze swemi zasługami dla ojczyzny, królowi naprzykrzało. Łapano go w ogrodzie, na polowaniu‘ w stajni, wkradano się do antykamery, przekupywano ludzi, zyskiwano O. Votę, Junosza, Betsala, Arona, Wardeńskiego. Król w końcu znużony ulegał.
Ledwie słowo dał, gdy królowa wpadała z zawiadomieniem że ona już komu innemu wakans przyrzekła. Więc wojna, rzucanie drzwiami, krzyki, mdłości, wymówki, symulowana choroba, króla ani na oczy.
Sobieski zaś gdy raz komu słowo dał, święte u niego było. Więc co jego proszono, on się wypraszać musiał a zaklinać aby go dla miłości Bożéj zwolniono, bo mu marnie ginąć przyjdzie.
Matczyński, O. Vota, albo kto z bliższych musiał w sukurs przychodzić, aby inaczéj uspokoić petenta a króla wyswobodzić z męczarni.
Trafiało się to nie raz w miesiące, ale niemal każdego dnia. Królowa od wakansów brała jawnie pieniądze, czasem je i dla króla warowała.
Całą pociechą było staremu, gdy wieczorem, dzień ciężki przebolawszy, na rozmowę około siebie zgroma-