czas po Wiedeńskiéj naszéj wyprawie, w używanie wchodziła, choć nie wszyscy w niéj gustowali.
Byłem dla niéj zawsze grzecznym i nadskakującym, bo to już w obyczaj weszło. Siedliśmy naprzód przeciw sobie baraszkując — aż nagle Boncourowa zagadnęła:
— No — a co, panie Adamie, dosyć już długo konkury wasze trwają, trzeba by im koniec uczynić jakiś. Mnie też za mąż wyjść pora... Myślisz się Wmość żenić ze mną?
Ani postrzał w piersi nie byłby mnie raził mocniéj nad to pytanie... Musiałem milczeć chwilę.
— Piękna pani — rzekłem — gdybym się ja ważył z nią żenić, oddawna bym się z tem oświadczył...
— A więc? — przerwała brwi marszcząc groźno — WPan mi dajesz odkosza...
— Uchowaj Boże — odparłem — bo ja to za żart z jéj strony uważam. Żenić się ja niemogę.
— A to dla czego? — spytała opryskliwie.
— Bom ja wieśniak i prędzéj czy późniéj na wieś mi, do mojéj ubogiéj chaty szlacheckiéj powrócić przyjdzie, a Pani tam wytrwaćby było niepodobieństwem...
— Tak waćpan sądzisz? — odparła szydersko.
— Jestem tego pewnym, — rzekłem — dwojeby nas nieszczęśliwych było; — WPani w tym świecie do którego nie jesteś nawykłą, a ja patrząc na nią i téj nieszczęśliwości czując się przyczyną.
Zagryzła usta i pokręciła główką.
— Jakbyś to Wmość dla mnie niemógł do miasta się przenieść, wioskę zadzierżawić i tu sobie stworzyć świat po naszéj myśli.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/314
Ta strona została uwierzytelniona.