by podarkiem dobrowolnym — ale się targowano, jak na jarmarku, kto da więcéj i na zasługi nie zważano wcale, tylko na zapłatę.
Nigdy to nawet tajnem i tajonem nie było, w początkach ostróżniéj, potem śmieléj oferty się czyniły — a ten co zapłacił głośno mówił co królowéj dał.
Ztąd wszędzie, nawet po miejscach publicznych paskwilusze i urągowiska rosły, ktoby chciał za wszystkie się ujmować i rąbać, prędko by go nie stało.
Trąbiono o tém po mieście, ale że obyczaj ten wprzód nastał niż Hetmanowa królową — było się czem zasłonić — że tak zawsze się praktykowało.
Mnie ręka porąbana, choć rana się zdawała mało znacząca, nie dawała jeszcze w świat wyjść — nosiłem ją na opasce, — niechciała się goić, a władnąć nią nie mogłem.
Matka moja, która dla gospodarstwa i interesów oddalić się z domu nie mogła — pisała a pisała żądając abym dla kuracij i spoczynku na wieś do niej jechał — a mnie tu ta niepoczciwa Felicja przykutym trzymała, tylkom się wymawiał przed jejmością doktorami, o których tu łatwiéj było.
Tymczasem dwora naszego liczba urosła, ludzi przybyło i coraz poważniejszych, — więc i moja łaska u francuzki coraz zaczęła mniéj się okazywać. Powrócił naprzód ów inżynier, który nad Prutem i Dniestrem zameczki opatrywał, — i myślał że dawne swe prawa odzyszcze, ale tu znalazł przy pannie, oprócz mnie kaleki, com się nie liczył — drugiego francuza też ze dworu biskupa Marsylskiego, i jednego polaka na przyprzążce.
Ja póki z izby nie wychodziłem, i nie patrzałem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.