cza można powiedzieć, należy też do koronacyjnych obyczajów...
Lecz — sam dzień koronacij najmocniéj niepokoił i króla i królowę — i przyjaciół ich, wiedziano bowiem, że stronnictwo Eleonory wdowy, austryjackie, i wszyscy zazdrośni a niechętni, nie śmiejąc przeciwko Sobieskiemu wystąpić, gotowali się w kościele królowéj jeśli nie przeszkodzić to przynajmniéj zatruć tę chwilę uroczystą.
Od rana też, jak tylko kościół otwarto wcisnęli się do niego i ci co go niedopuścić byli powinni. Do tych oczywiście my wszyscy ze dworu króla należeliśmy, a porozstawiano nas tak wszędzie, że gdziekolwiek śmiał się wyrwać warchoł z sykaniem albo wykrzykiem, było komu zatkać mu gębę.
Mieliśmy też rozkaz, w razie nieprzyjaznego wołania jakiego, zagłuszyć je — vivatami.
Chociaż, Bóg widzi, królowéj nigdy wielkim wielbicielem nie byłem, a za pana naszego żal do niéj miałem — przyznać każe prawda iż piękną bardzo była jeszcze naówczas, choć młodość miała za sobą. Tego jednak dnia, czy to dla cierpienia stanowi swemu właściwego, czy z trwogi, wydawała się prawie brzydką, i dziwnie zmienioną. Dumą tylko i srogością wejrzenia nadrabiała, choć widać było iż drżała ze strachu i nogi pod nią się chwiały.
Na Sobieskim religijne skupienie ducha i nie mniejszą też obawę widać było, bo czuł co często powtarzał, że się na nim to spełnić miało, co z jego pomocą Michała umęczonego do grobu wtrąciło.
Gdy nadeszła chwila ta straszna, koronowania Marji — czuć było po całym kościele podburzenie jakieś
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.