Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

doznałem, musi zwiastować uczucie, które się żadnych prób nie ulęknie.
— Za to ręczyć nie można — odpowiedziała gospodyni. — Pan jeszcze jesteś tak młody i tak mało znasz serce własne. Serca, zwłaszcza męzkie, są tak rozmaite... miękkie... kruche... wodniste!
Zaczęła się śmiać z własnego porównania, a starosta jej wtórować. Uszczęśliwionym był, że się mógł zbliżyć do niej i że pół godziny mówił z nią sam na sam, że mu dała rady, wskazała drogę, a nawet, jak mu się zdawało, pozwoliła mieć nadzieję.
Tymczasem Tytus, który miał tego dnia pożyczonych od przyjaciela kilkadziesiąt dukatów, przegrawszy je, odstąpił kwaśny od stolika. Gospodynię odwołano i starosta, jeszcze cały przejęty szczęściem, które go spotkało, zbliżył się do niego.
— Winszuję — rzekł Tytus. — Gdy ja się zgrywałem, pan lepszą sobie cząstkę obrawszy, zapoznałeś się z gospodynią.
— A! cudowna! boska kobieta! — zawołał starosta. — Co za urok! te usta! te oczy!
— I tam dalej, ja tę litanię umiem na pamięć — rzekł szydersko Tytus.
— I główka, rozum! — mówił młodzieniec — statystka.
— Ona?
— Spodziewam się! Prawie cały czas mówiła mi o polityce.
Tytus parsknął.
— O polityce? Zkądże jej to?