Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

od lat młodych, poczciwym, prawym i rozumnym go zawsze widział.
— Juści-ta musi on wiedzieć, co robi — mówił, pocieszając się. — Byle go źli ludzie na jaką biedę nie narazili.
Trafiało się, iż błąkający się po mieście pan Maciej spotykał Barani kożuszek, którego nie powinien był znać. Naówczas odwracał się od niego szybko i uchodził.
Dzień staremu słudze upływał bardzo jednostajnie. Zrana szedł zwykle na mszę świętą, powracał do domu na Krochmalną ulicę, zjadał swój obiad, podrzemał na ławce i wyruszał znów na miasto.
Sprawiwszy posyłki, bo musiał często gdzieś coś odbierać i po księgarniach kupować nowe świstki, miał zwyczaj starowina zachodzić na piwo do znanej sobie gospody na Marywilu. Tu czasem się coś o uszy obiło... Najrozmaitsi ludzie trafiali się w tem Kafarnaum... Miał pan Maciej i porobione tu znajomości. Zresztą małomówny, bawił się, przysłuchując rozmowom różnobarwnym, do których rzadko bardzo się mieszał.
Dnia tego izba, w której zwykle piwo swe dostawał, nie prosząc nawet o nie, bo mu Magda, sługa szynkarki, sama je przynosiła, zobaczywszy go — była więcej przepełnioną niż codziennie. Było dużo czeladzi dworskiej ze wsi, ale i miejskiej gawiedzi sporo.
Maciej zasiadł w kącie i przypatrywał się, czyniąc postrzeżenia. Na Marywilu, gdzie gęsto zawsze było i żaden dzień się bez jakiejś awantury nie ob-