Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

— Magdo! ty, dobrodziejko! Karmicielko! daj co jeść, bo żreć się chce okrutecznie. A nie każ czekać, bo zamrę, ta i biedę będziecie mieli!
Śmiał się do Magdy, dokoła oczkami żywemi wodził i nogami pod stołem bębnił.
Tymczasem Maciej powrócił do przerwanego nawracania i półgłosem mówić począł Dydakowi:
— Samiście rzekli, że Judaszem nie godzi się być. Pewnie... A jeszcze takiego człowieka sprzedać, jak Barani kożuszek, toby znaczyło oko sobie wydłubać.
Juliaszek podchwycił wymówione nazwisko i uszu nastawił. Pochylił się nieznacznie i słuchał... Chłopię, jak ogień sprytne, dorozumiało się wszystkiego; blada twarz mu zapłonęła.
— A, niedoczekanie ich! — zamruczał — żeby mieli dostać do rąk tego starowinę.
Spojrzał z porozumieniem na Macieja, ale ten nie domyślił się, aby to chłopca obchodzić mogło, i bardzo się zadziwił, gdy Juliaszek począł żywo:
— Ostatnim szelmą trzeba być, ktoby marszałkowskim albo komubądź dopomagał przeciw naszemu starowinie! To święty człek! to mądry człek! to najpoczciwszy z ludzi! Oho, my go nie damy!
Maciej się podniósł zdumiony i rozradowany, twarz mu się śmiała.
Juliaszek kułakiem w stół palnął.
— Tak mi panie Boże dopomóż i Święta męko Jego i Matko Boska Częstochowska, patronko najosobliwsza... Baraniemu kożuszkowi włos nie spadnie z głowy! Z karet mu pięści będą wystawiali, ale my za niego pleców nadstawim.