Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

nie ma nic, oprócz głosu, jaki Bóg mu włożył w usta, głosu wołającego na puszczy.
Panicz wpatrywał się w niego ciekawie. Kożuszek to w zapał wpadał, to hamował się i ostygał. Ręką tarł czoło.
— Starosto! — rzekł — wysłano was do stolicy w godzinie, gdy około winnicy praca wielka, robotnika dużo, ale i roboty wiele! Twoi starsi i rówieśnicy krzątają się, aby stary gmach rzeczypospolitej na lepszych podwalinach ustawić. Idź-że do nich, trzymaj z nimi, pracuj dla przyszłości... tam miejsce jest was godne. Cnotliwych szukajcie, a przyjmą was. Poznacie ich po tem, że tam, gdzie was zaprowadzono, żadnego z nich niema. Jutro, gdy was uwikłają i zaplączą ci, co do was przylgnęli, nie czas już będzie. Chwili dziś poczciwi do stracenia nie mają. Jam proximus ardet Ucalegon.
Łacińska ta cytata, która się mimowoli wyrwała żebrakowi, mocniej może uderzyła starostę, niż cała mowa. Była ona dowodem, że nie prostego żebraka miał przed sobą. Młodzieńcza ciekawość podbudzoną była do najwyższego stopnia. Innemi oczyma spoglądał teraz na tę dziwaczną, narzucającą mu się, niezrozumiałą postać.
— Nie sądzę — rzekł po namyśle — abym w ciągu krótkiego mojego pobytu w tej stolicy postawił już jaki krok fałszywy. Wiek mój nie dozwala mi mieszać się w sprawy polityczne, a stosunki, które zawiązałem, w niczem mnie nie krępują.
— I właśnie dlatego, że czas jeszcze zawrócić się, pragnąłem was widzieć, panie starosto — odezwał się żebrak. — Dom tej kobiety, do której cię wprowa-