Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

tego klejnotu spadła, ma nadzieję, że na szyld ojcowski włoży koronę, a szlachciankę gdzieś z posagiem ukradnie. Ojciec handlował i pracował, a ten bawi się i trwoni. Czepia się możnych, jak pijawka. Zaprowadzi was gdzie zechcecie i sprzeda. Do poczciwych tylko nie zawiedzie, bo ich nie zna, a oni go znać nie chcą.
Ruszył ramionami.
Starosta miał na ustach jakieś drugie pytanie, gdy Kożuszek z pośpiechem dodał:
— Z tej jaskini łotrów uchodźcie! tej kobiety się strzeżcie! Będzie wam grała cnotę surową, bo to, co zowią kobiecą cnotą, ją nie kosztuje nic; ona serca nigdy nie miała. Matka zamłodu je jej wyjęła, jak ptakom skrzydła ucinają, aby nie latały. Dziś ona rachuje tylko i zwodzi, niegodziwa, spodlona!
Zabrakło mu głosu, głowę spuścił na piersi i łzy pociekły mu z oczów, tak, że je rękawem ocierać musiał. Wzruszenie, dla słuchającego niezrozumiałe, owładło nim tak nagle, iż próżno przemódz je usiłując, zakrył oczy, pochylił głowę i chwiejącym się krokiem począł ku drzwiom zmierzać.
Starosta patrzył, przejęty litością jakąś i strachem. I jemu serce biło mocno, w tych wyrazach i łzach, w głosie tym żebraka była siła większa, niż się w nędzarzu odartym spodziewać było można. W wystąpieniu jego kryła się jakaś tajemnica. Sam nie wiedział, co o tem sądzić.
Koźuszek chciał jakby coś mówić jeszcze — silił się i próbował, a strumienie łez ciągle mu mowę tamowały. Przemódz ich nie mogąc, zrozpaczony rzucił się ku drzwiom, otworzył je nagle i... zniknął.