Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

pomiędzy wczorajszym a dzisiejszym dniem coś zaszło, czego sobie wytłómaczyć nie umiał. W nocy starostę odprowadził do domu, dziś pierwszy przyszedł do niego. Nie mógł się widzieć z nikim, nikt nań nie mógł wpłynąć, ani ostrzedz i zniechęcić.
„Musiał chyba z domu od ojca odebrać jakieś złe listy“ — pomyślał Tytus i od niechcenia go zagadnął:
— Pan starosta nie miał wiadomości od wojewody?
— Ani wczoraj, ani dziś nie było listów. Spodziewam się kresów wieczorem.
Chyba mu brak pieniędzy — rzekł sobie w duchu Tytus, który rad był co najrychlej przyjaciela udobruchać i poufały powrócić stosunek.
— Nie masz, kochany starosto, interesu jakiego do miasta, w którym mógłbym mu być pomocnym, lub pośredniczyć? Dziś we własnej sprawie muszę być u Teppera i u Blanka.
Starosta podziękował sucho.
— Nie, nie mam nic.
— Jakież projekta na dzień dzisiejszy? — ciągnął dalej Tytus.
— Nie myślałem o tem jeszcze — odezwał się, poziewając, starosta. — Ale prawda! Mam kilka wizyt koniecznych, które ojciec mi polecił oddać, a dotąd je zaniedbałem.
— No, to w dzień, a wieczorem co robimy? — spytał Tytus.
— Nie wiem, teatr być musi — rzekł starosta obojętnie.