Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

ferencya. Wiadomo, że cała ta klika, posługując się ślepym Małachowskim, któremu jej kadzidło oczy zamgliło, i ks. Kaźmierzem, który bawi się doskonale marszałkując — buduje jakieś monstrum, mając niem republikę uszczęśliwić. Cha! cha! doskonali! Dziedzictwo tronu, tam gdzie król nieżonaty i żenić mu się chyba zapóźno. Generałowa zresztą nie pozwoliłaby na to.
Nie zważając, co się wyrwało Tytusowi, starosta obojętnie wtrącił:
— A! przypomniałeś mi, że u ks. biskupa Krasińskiego być muszę.
— Acha! dziś więc kolej na koryfeuszów spisku — rzekł Tytus z przekąsem — spisku, od którego ja, z obowiązków sumienia, radbym pana starostę trzymać zdaleka. Ostrzegam! raz w ich ręce wpadłszy...
Tytus zaczął robić miny, wyrażające wstręt i obawę. Gospodarz oczy nań podniósł zimno i coraz mniej okazując tej poufałości, do której tak był nawykłym świeży przyjaciel, uśmiechnął się tylko niezrozumiale.
Panu Tytusowi tak się nie wiodło, iż najdziwniejsze posądzenia w głowie mu się rodzić zaczynały.
Nie mógł się tak z nim rozstać. Wspomnienie o Potockich i o biskupie Krasińskim szczególniej dawało mu do myślenia. Dać mu wpaść w ich ręce, było to go postradać. Tytus wiedział, iż tam miru nie miał i że starosta będzie ostrzeżonym.
Przybrał minę poważną.
— Pan starosta mi pozwoli — rzekł — ponieważ