Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

przeprosił panią pseudo-kasztelanową, iż służyć jej nie może. Nie obiecywał się nawet na dzień inny.
Tajemnicza ta jakaś groźba uczyniła na nim głębokie wrażenie. Grubiaństwem się brzydził; lubił dobre towarzystwo, a dom Loiski nie był jedyny.
Żebrak, mieszający się do spraw tej kobiety, której położenie i tak było dwuznacznem bardzo, ostatecznie go zniechęcił.
Barani kożuszek, wymknąwszy się z kamienicy, w której czas jakiś czatował na hrabiego, pobiegł Miodową, nie oglądając się, i w pierwszą uliczkę ciaśniejszą, jaka mu się nadarzyła, rzucił się, nie chcąc być postrzeżonym.
Nie zważał na to, iż o kilka kroków od domu stało dwóch ludzi, którzy szli za nim już oddawna, ale zdaleka i ostrożnie. Zobaczywszy go wymykającego się, pośpieszyli wnet za nim, szepcząc i trzymając się w takiem oddaleniu, aby go z oczów nie stracili. Nim za żebrakiem skręcili w uliczkę, dwóch innych, poszeptawszy coś, przyłączyło się do nich.
Wszyscy razem pogonili.
Żebrak jednak czy się gdzie do domu jakiego skrył, czy ich zmylił w inny sposób, w uliczce się już im nie pokazał. Napróżno kłusem pędzili, do bram zaglądając tu i owdzie... zginął im, jakby poszedł wskroś ziemi.
Zadyszani, hajduk i ci, których on prowadził, zatrzymali się nareszcie, pot ocierając z czoła.
— Licho go wie, gdzieś w kamienicy przysiadł — rzekł ten, który dowodził.
Drudzy głowami trzęśli z pewnem powątpiewaniem.