Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

mali za to w kryminale, tom słyszał.... ale o nosach....
Hajduk chciał się zrazu rzucić na niego, lecz się pomiarkował.
— Ej! gębe ci zamaluję, ty psiawiaro! — bąknął.
— A to wy i gęby malujecie? — odparł ze śmiechem Juliaszek, nie ruszając się z miejsca i stojąc rozkraczony. Żebym ja tyle rzeczy umiał, co wy, nacoby mi z latarką chodzić.
— To szelma — zamruczał drugi.
Juliaszek tymczasem dalej drwił:
— To bo nic innego nie będzie, tylko wy pewnie za kotem pędziliście, bom ja go widział, jak umykał. Czuł, że koło niego kuso, wlazł na mur, z muru na dach, i pewnie się tam nogą na ucho skrobie, myśląc, jakie to niezdarne chłopy, co we czterech jednemu kotowi rady nie dali i to jeszcze staremu.
— Słysz! — szepnął jeden — on coś wie.
— Aże, będziesz ty takie nogi miał, żebyś go dogonił — rzekł hajduk.
Juliaszek świstał.
— Żebyście wy mnie do pomocy wzięli — rzekł — to nietylko kota, alebyście barana byli upolowali.
Stojący trącili się łokciami.
— Wie łajdak, jak Boga kocham.
Towarzysz hajduka, który miał tabakierkę w ręku i ciągle nią obracał, zaczął się zwolna zbliżać do Juliaszka, inni zostali opodal.
Poczęstował chłopca naprzód tabaką; ten nie